Młyn parowy – geneza, tajemnicza kradzież i ucieczka do USA

Przykry koniec młyna

Jeszcze niecałe sto lat temu cała wiejska społeczność pracowała i mieszkała w Łuczywnie. Na wsi utrzymywano się głównie z samowystarczalnego rolnictwa, które charakteryzowało się tradycyjnym (ekstensywnym) gospodarowaniem. Dlatego ciężka i żmudna praca powodowała zaangażowanie wszystkich członków rodziny do wysiłku w gospodarstwie. Jednakże, jako że w centralnym punkcie miejscowości przy jeziorze Szkliniec znajdował się młyn parowy, to niemała liczba osób znalazła zatrudnienie właśnie w tym miejscu. Budynków zagospodarowanych pod teren młyna było sporo: 2-kondygnacyjny młyn parowy, motorownia, spichlerz, wozownia, pralnia oraz drewniana koksownia, dlatego do utrzymywania intensywności oraz trwałości wykonywanej pracy potrzebowano więcej robotników. Młyn, który jeszcze kilkadziesiąt lat temu tętnił życiem i był miejscem spotkań małej, acz zżytej społeczności, popadł w zapomnienie. Niestety, czasy swojej świetności ma już dawno za sobą. Co więcej, ten budynek nie istnieje już od blisko 30 lat, kiedy to został rozebrany latem 1992 roku z powodu niebezpieczeństw związanych z popadaniem w ruinę. Mieszkańcy uznali, że spadające cegły z pewnością odstraszały i zagrażały życiu bardziej niż było dotychczas, dlatego podjęto decyzję o zrównaniu budynku z powierzchni ziemi. I taki oto smutny koniec ceglanej budowli, która przez wiele lat pełniła ogromną rolę w rozwoju Łuczywna i poprawianiu standardu życia wszystkich mieszkańców.

 

Zabudowania młyna w Łuczywnie

Widać, że lewa część młyna znajduje się na terenie rodziny Olszewskich.

Geneza

A jaka była jego geneza? Młyn parowy powstał w 1856 roku. Tę informację można było wyczytać z tabliczki, która znajdowała się nad wejściem do budynku. Został wybudowany prawdopodobnie przez Michała Walentowicza – właściciela licznych posiadłości ziemskich w Łuczywnie. Ożenek jego syna Józefa z Antoniną Olszewską pozwolił Michałowi rozszerzyć młyn o dodatkowe mury w 1875 roku. Ślub ten spełnił ogromne znaczenie w kwestii majątkowej, ponieważ część budowli znajdująca się po stronie rodziny Olszewskich, z której pochodziła żona Józefa, stała się własnością rodziny Walentowiczów. Tak oto młyn przechodził pokoleniami przez rodzinę Walentowiczów dbającą o ład i porządek wokół budynku. W roku 1910 odpowiedzialność za młyn (precyzyjnie określając był to młyn motorowy) przeszła na najstarszego syna Józefa, Franciszka Walentowicza, zatrudniający w tamtym czasie 3 robotników.

Młyn znajdujący się obok jeziora Szkliniec

Młyn znajdujący się obok jeziora Szkliniec

Tajemnicza kradzież i ucieczka do Ameryki

Z historią młyna wiąże się jedna interesująca historia. Otóż, niejaki Michał Krygier, szwagier Franciszka Walentowicza, a zarazem jeden z bogatszych mieszkańców wsi, pragnął wykupić młyn bądź stać się współwłaścicielem budynku. Na gwałt konieczna spora ilość gotówki została pożyczona od Żyda, od którego po opłaceniu i oddaniu użyczonej sumy pieniędzy otrzymał weksel potwierdzający spłacenie długu. Wiadome jest, że persony społeczności żydowskiej mają silny ciąg oraz zdolności do realizowania różnych interesów, dlatego doszło do tajemniczego porozumienia pomiędzy Franciszkiem Walentowiczem a właśnie Żydem. Walentowicz postanowił wykraść szwagrowi weksel. W ten sposób Krygier traci swoje potwierdzenie wekslowe i jest zmuszony zapłacić drugi raz. Pierwsza kwota za młyn trafiła w ręce Franciszka, a druga do Żyda. Młyn trafił pod własność Żyda, a z „zorganizowanych” pieniędzy Walentowicz wraz z grupą ochotników ze wsi wyjechali za chlebem do Ameryki, a konkretniej do Chicago w 1910 r.

Po II wojnie światowej zostało zatrudnionych 7 pracowników, którzy otrzymywali wynagrodzenie w markach polskich. Surowce wytwarzane za pomocą młyna, czyli zboże i mąka przeznaczano głównie na handel, gdzie były przewożone wozem do Łodzi.

Obchody Ochotniczej Straży Pożarnej w Łuczywnie wokół młyna

Obchody Ochotniczej Straży Pożarnej w Łuczywnie wokół młyna.

Po opuszczeniu wsi przez Walentowicza w roku 1910 młyn krążył latami między różnymi właścicielami, w dalszym ciągu pełniąc swą jakże istotną rolę dla Łuczywna i jej mieszkańców.

Opublikowano Historia, rodzina | Otagowano , , , , , , | Skomentuj

Hrabina, chrzestna, fundatorka – historia Izabeli Kwileckiej

Hrabina i jej historia…

Zawsze mnie to zastanawiało, jak to jest mieć sławną osobę we własnym drzewie genealogicznym. Postać o pochodzeniu szlacheckim, z bogatym i wpływowym pokrewieństwem rodzinnym, która własną personą powoduje wyraźne oznaki podziwu. Dlatego zdecydowałem się odszukać taką osobę. Niestety podczas samodzielnych poszukiwań nie udało mi się odnaleźć odpowiedniej persony. Dopiero z pomocą członków mojej rodziny, którzy znacznie dłużej interesują się oraz badają sprawę naszego drzewa genealogicznego, udało się odkryć osobę o szlacheckiej tożsamości. Co prawda, nie jest to pokrewieństwo bezpośrednie, lecz na zasadzie powinowactwa. Otóż, Izabela Kwilecka (właściwie hrabina Maria Izabela von Tauffkirchen und Laterano) protagonistka tej opowieści, została przyjęta jako matka chrzestna Jana Dukli – najmłodszego brata matki (Joanny) mojej praprababci, Anny Malickiej, z domu Sowińskiej, ojcem chrzestnym został ksiądz. Rodzina, z której wywodziła się Joanna Sowińska, z d. Borowicz prawdopodobnie była dość wpływową rodziną w posiadaniu różnych posiadłości ziemskich, w tym m.in. karczmy w Rudzicy nieopodal Konina. Zarówno matka Joanna, jak i córka Anna pracowały w tej karczmie.

Tak więc cudzoziemska hrabina nierzadko bywała na salonach możnych właścicieli ziemskich, co czyni nią niezwykle interesującą osobą. Julian Wieniawski, brat skrzypka Henryka, praktyk agronomiczny w folwarkach gosławickich, w książce pt. Kartki z mego pamiętnika wspomina Izabellę jako „damę najwyższych sfer, piękną… wspaniałej, majestatycznej postawy”. Z pewnością za jej plecami nie zawsze panował błogi spokój i wewnętrzna arkadia. Oczywiście, mam tu na myśli wszelkie spiski i intrygi oraz tajemniczości związane z jej historią. Jednakże, jak to się właściwie stało, że przebywała na tych terenach?

hrabina Izabela Kwilecka

hrabina Izabela Kwilecka

Ziemie gosławickie

Zaczynając od samego początku, ziemie gosławickie, położone nieopodal Konina, znalazły się w posiadaniu rodu Kwileckich już prawie dwa wieku temu. Kupił go w 1821 r. od Melchiora Łąckiego hrabia Klemens Kwilecki, jednak nowy właściciel nie przeprowadził się do dworu w Malińcu. Wraz z żoną przebywał najczęściej w rodowym Kwilczu lub Dobrojewie, a w czasie zakupu Gosławic mieszkał w Poznaniu. Dopiero kilka lat później do Malińca przeprowadził się najstarszy syn Klemensa – Hektor. Do osiedlenia się pierwszego Kwileckiego w dobrach gosławickich doszło po jego ślubie z Izabellą Tauffkirchen, który odbył się 20.IV.1830 r. w Rudkach. Trzeba jednak pamiętać, że blisko 200 lat temu na tych ziemiach głównie panowały mokre i wilgotne połacie zieleni, przepełnione bagnami i rozlewiskami. Czyli krótko mówiąc, tereny, które nie nadawały się do użytku gospodarczego. Taki przykry los spotkał Hektora, syna Klemensa ze względu na poślubienie kobiety z innego dworu. Klemens nie przyjął do siebie tej wiadomości. Wolna wola młodzieńca zadecydowały o jego przyszłej doli, jaką była banicja i wydalenie z rodziny szlacheckiej, natomiast karą były zalesione i trudne do zagospodarowania ziemie gosławickie. Podczas ich małżeństwa rozbudowano dawny dom ekonoma w Malińcu, powiększając go do ośmiu pokoi i urządzając dla gości cztery następne na poddaszu. Jest to jednak tylko przypuszczenie, bowiem nie zachowały się żadne dokumenty na ten temat. Budynek był parterowy i nie miał wtedy jeszcze od północy piętrowej dobudówki, która powstała dużo później. Zanim do dworu w Malińcu wprowadził się Hektor z żoną, dobrami zarządzał administrator. Dowiadujemy się z dokumentów z 1838 roku, że w skład olbrzymiego, bo liczącego aż 625 włók nowopolskich (około 10,5 tys. ha) majątku wchodziły wsie i kolonie, m.in. Gosławice z folwarkiem i kościołem parafialnym, Maliniec z folwarkami czy Licheń z folwarkiem i kościołem parafialnym.

Dwór w Malińcu - posiadłość rodu Kwileckich

Dwór w Malińcu – posiadłość rodu Kwileckich

Budowa nowego kościoła

Terenami Lichenia zajmowała się cudzoziemska żona Hektora, z którą zapoznał się w miejscowości uzdrowiskowej w którymś z krajów niemieckich. W Licheniu znajdował się kościół pod wezwaniem św. Doroty, w którym jak się okazało, świątynia nie była za bardzo pojemna. Dlatego hrabina Izabela Kwilecka postanowiła zbudować nową, murowaną, obszerną świątynię w stylu neogotyckim. Czas biegł szybko, ale na temat budowy nowej świątyni zaległa cisza. Spowodowali ją w dużej mierze parafianie. Żyjący w ogromnej biedzie chłopi nie myśleli o składaniu ofiar czy pomocy przy budowie kościoła. Na skutek zaś obojętności parafian, również hrabina Izabela Kwilecka zaniechała swych planów. Sprawa ruszyła z miejsca dopiero po objawieniach w lesie grąblińskim. Hrabina Izabela Kwilecka stała się fundatorką nowo wybudowanej świątyni w 1848 r, na której widnieją inicjały fundatorki (IK) wyryte ciemniejszą cegłą na fasadzie kościoła. Z interesującą personą, jaką jest hrabina Izabela Kwilecka wiąże się jeszcze jedna tajemnicza historia. Fundatorka kościoła po śmierci męża wyjechała na Śląsk. W parafii licheńskiej niewiele wiedziano o tym, co się z nią działo. Aż któregoś słonecznego dnia przed kościół zajechała karoca, wysiadła z niej dama w czarnym stroju. Proboszcz wyszedł na jej spotkanie, ale ta minęła go, dotknęła muru kościelnego i zniknęła wraz powozem. W miejscu, gdzie dotknęła muru, po dziś dzień widoczny jest odcisk dłoni. Kilka tygodni później do Lichenia przyszła wiadomość, że hrabina Kwilecka nie żyje, zmarła dokładnie wtedy, gdy proboszcz licheńskiego kościoła widział „damę w czerni”…

Opublikowano Bez kategorii, Historia, rodzina | Otagowano , , , , , | Skomentuj

Krótka historia jednej fotografii

Ukryte wartości w czarno-białej fotografii

Chyba każdy z nas posiada przedmiot, który stanowi wartość niezwykle sentymentalną i bezcenną, głęboko zakorzenioną z naszymi uczuciami, emocjami. Zwykle są to czarno-białe fotografie przedstawiające epizody z życia naszych bliskich, dla których uwiecznienie pewnego kadru na kliszy było czymś znacznie rzadziej spotykanym niż dotychczas. Swoją drogą, technologiczny proces doprowadza pewne dziedziny sztuki i nie tylko do ciągłej rutyny i monotonii. Takie przynajmniej mam odczucia w przypadku fotografii. Dzisiaj możemy wykonać kilkadziesiąt tysięcy zdjęć na jednym urządzeniu, które zazwyczaj ukazują niemalże identyczne sceny. To z kolei powoduje, że sam proces fotografowania przestaje być wyjątkowy, staje się zwyczajnym zabiegiem wykonanym za pomocą jednego kliknięcia, który zajmuje ułamek sekundy. Wiem, że to zabrzmi jakbym lamentował, ale niepowszechność aparatów w przeszłości powodowała, że nawet proste zdjęcia prezentujące najbardziej prozaiczne sceny z życia zdawały się być nad wyraz unikalne i wyjątkowe. W dawnych czasach sesje zdjęciowe były też szczególnym wydarzeniem, kiedy nierzadko decydowano się na odświętny ubiór. Nie mówiąc już o tym, że na wsi takie przedsięwzięcia zdarzały się bardzo rzadko, dlatego dla każdego mieszkańca taki dzień automatycznie stawał się tym niezwyczajnym.

Protokół nr 3 OSP w Łuczywnie - 24.XI.1926

Widać to na niżej przedstawionej fotografii, która została wykonana niemal 100 lat temu. Przyznam, że ubóstwiam to ujęcie, obok nagrania dziadka z dnia ślubu rodziców to właśnie to zdjęcie jest moją największą pamiątką, jaka pozostała mi po dawnych, już bezpowrotnych czasach. Co tak właściwie posiada, że widok tej fotografii wywołuje we mnie tyle pozytywnych wrażeń? Przede wszystkim to, że przykład tej fotografii pochodzi z mojej rodzinnej miejscowości. W miejscu, gdzie teraz poprowadzony jest chodnik i ja, jako mały chłopiec biegałem lub jeździłem na rowerze. Podczas podziwiania rozpiera mnie też wielka duma, kiedy mogę rozpoznać członków mojej rodziny: pradziadka Jana Malickiego i jego brata Franciszka oraz siostrę Helenę. Kiedy spoglądam na ten czarno-biały kadr to za każdym razem patrzę na tych ludzi z ogromnym podziwem i uznaniem. Pomimo niewielkiego wykształcenia oraz niezbyt aktywnego życia miejskiego (z powodu pracy, jaką wykonywali) posiadali klasę i elegancję, jaką we współczesnych czasach posiadają jedynie nieliczni. Wielu widocznych na tej fotografii było niewiele starszych ode mnie, a już wtedy potrafili zachowywać się rzetelnie i bardzo dojrzale, chociażby z powodu angażowania się w życie społeczne miejscowości. To właśnie ci ludzie w późniejszych latach byli odpowiedzialni za rozwój Łuczywna, m.in. poprzez utworzenie szkoły podstawowej czy Ochotniczej Straży Pożarnej. Tak więc można stwierdzić, że rok 1926 był bardzo intensywnym okresem, który jednocześnie przyniósł wiele korzyści dla tych ziem. Wpłynęło to chociażby na progres oświaty na wsi, a także nawet na takie sprawy jak budowanie wspólnego kolektywu. Każdy z uwiecznionych na fotografii zasługuje na dozgonne słowa wdzięczności, jednakże siedząca na samym środku para przyczyniła się w największym stopniu, dlatego postanowiłem skupić się wokół nich i napisać krótką historię z ich życia.

Koło Młodzieży Wiejskiej w Łuczywnie - 1926 r.

 

O Julianie i Zofii Andrejew niewiele wiemy. Wiadomo jedynie, że zjawili się krótko po I Wojnie Światowej jako emigranci ukraińscy, szukający azylu na terenach Polski. Jako, że byli osobami wykształconymi, a dokładniej nauczycielami, chętnie i gościnnie zostali przywitani przez społeczność wiejską. Zadomowili i osiedlili się w Łuczywnie w małym dworku u państwa Siwińskich, coraz intensywniej angażując się w życie wsi. To właśnie za ich sprawą utworzono szkołę w dwóch miejscach, gdzie zarówno Julian, jak i Zofia uczyli młodzież z Łuczywna i okolic. Małżeństwo zdawało sobie sprawę, że nie wszystkie rodziny są w stanie zapłacić za edukację swoich dzieci, dlatego z początku lekcje były bezpłatne. Jednakże, sytuacja sprawiała, że pieniędzy brakowało, a państwo Andrejewowie wiedzieli, że nie mają ziemi, by siebie utrzymać. I to był moment, kiedy dzieci zaczęły przynosić datki w formie zapłaty. Zazwyczaj było to jedzenie, rzadziej fizyczne przedmioty, także babcia jako mała dziewczynka najczęściej przynosiła zawinięty chleb albo mięso, które dostała od swoich rodziców. Co wydaje się dla nas niepojęte, w okresie II Wojny Światowej nielegalne było przyrządzanie mięsa na własne potrzeby, dlatego jak już się na to decydowali, to starali się robić w ukryciu przed żandarmami nazistowskimi:

Mama prosiła, żeby to Pani ukryła, ponieważ to jest nielegalne

Dobrze dziecko, że powiedziałaś, bo bym nawet nie pomyślała.

Babcia Krystyna ze swoją siostrą - 1938/1939 r.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niestety babcia nie znała zbytnio Andrejewa z racji tego, że uczył on przede wszystkim starsze roczniki. Zapamiętała jedynie wygląd, uważając że to był taki elegancki mężczyzna, że kobiety za nim latały. Odpowiedzialność za nauczanie młodszych dzieci spadła na Zofię, która była nauczycielką mojej babci i jej rówieśników. Dowiedziałem się również, że państwo Andrejewowie mieli dwójkę dzieci: Wierę, która przed wybuchem wojny ukończyła siedem klas oraz Bogdana, który był w wieku zbliżonym do babci. Niestety los im nie sprzyjał, ponieważ już na początku Kampanii Wrześniowej żandarmi aresztowali i zabrali Juliana Andrejewa, a żona z dziećmi byli zmuszeni uciekać z Łuczywna. Bezpieczny schron, który pozwolił im przetrwać wojnę udało się znaleźć w Grzegorzewie oddalonym o prawie 30 km. Co działo się z Julianem Andrejewem w czasie wojny? Jego los w tamtym okresie pozostał nieznany. Co prawda, przeżył wojnę, odnalazł swoją rodzinę, lecz nie odnalazł już tego domu, jakim było Łuczywno przed wybuchem wojny. Może zdawał sobie sprawę z krzywdy, jaka wydarzyła się jemu i jego rodzinie i wspomnienia w tym miejscu byłyby bardziej zintensyfikowane niż gdziekolwiek indziej. Daleko się nie przeprowadzili, ponieważ zbudował dom i osiadł się w Lubstowie położonym 7 km od dawnego domu. Po wojnie nie przybywali już tak często, tak więc opowieści o rodzinie Andrejewów kończą się wraz z opuszczeniem tej miejscowości na stałe. Do tej pory nie znamy miejsca pochówku Juliana i Zofii oraz dalszej historii ich dzieci: Wiery i Bogdana. Natomiast jednego jesteśmy całkowicie pewni. Gdyby nie oni, Łuczywno nigdy nie rozwinęłoby się w ten sposób, w jaki udało im się dokonać, czyli powstanie szkoły czy ochotniczej straży pożarnej. Udowodnili, że pracą u podstaw oraz wspólną siłą, jaką była społeczność wiejska, zdołają osiągnąć wiele dobrego dla wszystkich mieszkańców.

Opublikowano Bez kategorii, Historia, rodzina | Otagowano , , , , , , , , | Skomentuj

Geneza Łuczywna – mojej rodzinnej miejscowości

Praźródło powstania Łuczywna

Jeszcze do niedawna przypuszczano, że nazwa pochodzi od drzazgi smolnej używanej do oświetlania, czyli łuczywa, jednakże pierwsze źródła wskazujące nazwę Łuczywna sięgają roku 1584, kiedy to niejaki Gabriel Łuczywieński (Łuczyleński) herbu Jelita piastował urząd dziedzica tychże ziem. Na przestrzeni lat nazwa Łuczywna ulegała zmianie na skutek różniących się zapisów w dokumentach (Łuczylno, Łuczydlno, Łuczywo, Łuczywno), ale dalsza lokalizacja wskazywała, że dotyczy to tej samej miejscowości. Co wydaje się być niezwykle interesujące, nie ma obecnie w Polsce drugiej miejscowości o takiej samej nazwie.

Główny punkt Łuczywna - jezioro Szkliniec

Przygotowując się do napisania tego materiału porozmawiałem z kilkoma osobami, m. in. z nauczycielką języka polskiego, która uczyła mnie w szkole podstawowej i gimnazjum, znacznie dłużej badająca kwestię Łuczywna, szczególnie pod względem językowym. Podzieliła się ze mną cennymi informacjami, na jakie kiedyś trafiła, a które są związane z nazwą mojej miejscowości:

Łuczywno, wś, koniń., gm. Osiek Mały, 13,5 km na płn.-zach. od Koła: in Luczydno … Luczydlno, Luczidlno 1461 […] Łuczywno 1674 MKl […]n. mogła określać miejsce w lesie lub po jego wyrębie, gdzie pozyskiwano łuczydlo, por. luczywne ‚opłata za prawo korzystania z lasów dworskich w celu uzyskania drzewa na łuczywo’ SpXVI, XII 604. W wyniku rozwoju grupy spółgłoskowej -dln- doszło do zróżnicowania fonetycznego nazwy; grupa -dln- uległa uproszczeniu w -ln- lub -dn, wtórnie grupa -dłn- > -łn- > -n-. Grupa -łn- […] stała się podstawą dalszego przekształcenia […] w formę -m-. Postać Łuczywno utrwaliła się w wyniku wtórnego skojarzenia nazwy z ap. łuczywo. Przejściowa postać Łuczydłowo może w celu uniknięcia niewygodnej fonetycznie grupy spółgłoskowej -dłn-. Lit.: Borek, -hn- 138.

Jezioro Szkliniec

Wieś zabudowywana w kształcie eliptycznym skupiała się wokół jeziora, jak jest do dzisiaj i była o charakterze włościańskim. Okolice Łuczywna pełniące funkcje ról folwarcznych przez setki lat trafiały w ręce kolejnych feudałów, którzy prawo do użytkowania ziemi, lasów, wody, torfowisk uzyskali od króla, otrzymując tzw. królewszczyznę. Jezioro podzielone było na 18 numerów przynależnych do poszczególnych gospodarstw. Podobnie było z torfowiskami, które były na terenach niezamieszkałych na pustkowiu „Lasek” (obecnie Smólniki). Do połowy XX w. torf stanowił główne zaplecze opałowe dla większości rodzin zamieszkałych w Łuczywnie.

Pierwszy bardziej rozbudowany protokół świadczący o istnieniu tej miejscowości pochodzi ze słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich z roku 1827. Łuczywno należało wówczas do powiatu kolskiego, gminy Sompolno, parafii Lubstówek. Znajdowała się w odległości 15 wiorst od miasta Koła, a liczyła 22 domy i 195 mieszkańców. Natomiast w roku 1884 – 19 domów i 148 mieszkańców.

Kiensdorf (Łuczywno) - lata 1939-1945

Czasy nie Łuczywna, a Kiensdorfu. Lata 1939-1945

Okres okupacji hitlerowskiej doprowadził do wcielenia Łuczywna do obszarów III Rzeszy nazwanego Krajem Warty, a sama wieś otrzymała nazwę Kiensdorf. Wielu mieszkańców wsi wysiedlono do obozów bądź na roboty przymusowe do Niemiec, a ich gospodarstwa do końca wojny zajmowali Niemcy. Po wyzwoleniu Łuczywno należało do województwa poznańskiego, później w wyniku reform administracyjnych do województwa konińskiego, żeby powtórnie wrócić do okręgu poznańskiego nazwanego ostatecznie województwem wielkopolskim.

Opublikowano Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Skomentuj

Historia dziadka i jego wiekopomne przemówienie

Właściwie do niedawna moja wiedza z zakresu rodzinnej genealogii sięgała co najwyżej do czasów dzieciństwa mojej babci, czyli do okresu II Wojny Światowej. Podczas poszukiwań dążyłem do odkrycia tych osób, z którymi łączy mnie genetyczna więź, a nigdy nie miałem okazji spotkać ich na swojej drodze życia.

Zdjęcia jako bezcenny skarb

Historia mojego dziadka

Mój dziadek, Tadeusz, zmarł prawie 30 lat temu. Los tak chciał, że nie było mi dane go poznać i nawiązać jakichkolwiek relacji. Przez te wszystkie lata poznawałem dziadka jedynie na starych zdjęciach z albumów mojej babci oraz z opowieści moich rodziców i innych członków rodziny. Tak się składa, że oglądałem te fotografie bardzo często. Niby zdawałem sobie z tego, że jest moim dziadkiem, jednak tak naprawdę nic o nim nie wiedziałem. Dlatego tak bardzo chciałem się dowiedzieć jakim był człowiekiem, czym chętnie się zajmował, a czego nie lubił robić. Miałem też jedno marzenie, które raczej było z tych nierealnych, ponieważ chciałem usłyszeć mojego dziadka. Jego głos oraz to, w jaki sposób mówił. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek się to uda aż do momentu, kiedy wujek pożyczył na święta bożonarodzeniowe kasetę VHS z dnia ślubu moich rodziców. Samo nagranie jest wyśmienitym wehikułem czasu, które pozwala nam poczuć panującą aurę z tamtych lat, a także zobaczyć wszystkich członków rodziny, których już nie ma na tym świecie. Podczas przygotowań do przyjęcia organizowanego w wiejskiej remizie dostrzegłem dziadka, który trzymał pieczę nad przygotowaniem wesela. Widziałem w nim ogromne skupienie nad powierzonym mu zadaniem, trud pracy wkładany w przebieg całej uroczystości ślubnej oraz ogromną radość wypisaną na twarzy, ponieważ nic tak mocno nie wzrusza, jak ślub swojego dziecka. Goście czekali na sali, pośrodku znajdowała się para młoda, a na wprost nich stał mój dziadek, który jako wielki entuzjasta publicznych przemówień nie pozwoliłby na to, by nie wygłosić krótkiej mowy. Tym bardziej w tak istotnym dniu, jakim był ślub swojego syna, czyli mojego taty. I to był właśnie ten moment, kiedy usłyszałem mojego dziadka po raz pierwszy. A tak brzmiały słowa, które stały się dla mnie najcenniejszą pamiątką, jaka pozostała po dziadku:

Dziadek Tadeusz podczas szycia na Singerze, lata 50. XX w.

Wreszcie nadszedł dzień, ten upragniony i wymarzony cel Wasz. Dzień 9 maja 1992 roku. Aby ten dzień był dla Was szczęśliwy, z tej właśnie racji, byśmy poprosili wszystkich znajomych, przyjaciół, nie tylko po to, aby z Wami biesiadować i cieszyć się, ale również po to, żebyśmy wszyscy byli świadkami tego wielkiego wydarzenia w Waszym życiu. Bo pamiętajcie, że życie małżeńskie jest to wielka nieznana podróż. Poznawajcie stale cel tej podróży. Żeby Wam żaden młodzieńczy poryw, żadna głupota, żadne lenistwo nie zaćmiło tego celu, a wtedy na pewno będziecie szczęśliwi. Cóż Wam życzyć, młodym twarzom, posiadającym wiele zalet duszy i serca. Życzę Wam jednego, bądźcie szczęśliwi! W imieniu wszystkich rodziców, wszystkich tutaj zebranych, udzielam Wam rodzicielskiego błogosławieństwa. Niech Bóg Dobrotliwy ześle na Wasze młode małżeństwo wiele, wiele łask. Tego Wam życzą rodzice i wszyscy… (tutaj zebrani).

Opublikowano Historia, rodzina | Otagowano , , , , , , , | Skomentuj

Kontakt

Proszę kontaktować się ze mną poprzez ten adres                                                        e-mail: adache1@st.amu.edu.pl

Opublikowano Bez kategorii | Skomentuj

Rodzinne dzieje – początek projektu

Niech rodzinne dzieje nie skrywają przed Wami tajemnic! Witam wszystkich badaczy drzewa genealogicznego!

Niezmiernie mi miło, że udało się założyć stronę internetową poświęconą mojemu hobby, jakim jest badanie i poszukiwanie członków drzewa genealogicznego. Na tej stronie będą pojawiały się najnowsze informacje rodzinne, jakie udało mi się uzyskać, a także tajemnicze historie mojego miejsca zamieszkania i jego okolic. Założenie strony jest jednocześnie próbą zainteresowania młodych ludzi do zbierania danych/ przedmiotów, m.in. od najstarszych członków rodziny, którzy pamiętają jeszcze dawne dzieje rodu. Naprawdę warto, chociażby z szacunku do własnych przodków! Zapraszam do czytania moich historii, a Was, drodzy czytelnicy, zachęcam do szperania wśród rodzinnych zbiorów i ustalenia Waszego rodowodu!

Poznaj swoich przodków. Badaj i odkrywaj rodzinne dzieje!

A teraz parę słów o mnie:

Fascynuję się historią, która w ostatnim czasie ewoluowała do badania dziejów rodzinnych oraz poszukiwania intrygujących opowieści związanych z moją miejscowością i jej okolicami. Uznałem, że to odpowiedni czas, by zrozumieć proces kształtowania się mojego drzewa genealogicznego. Poza wgłębianiem się w historię rodu interesuję się również muzyką, która gra w duszy od zawsze – ukończyłem szkołę muzyczną, a w wolnych chwilach przede wszystkim wsłuchuję się w delikatne i subtelne brzmienia poezji śpiewanej, jazzu i rocka progresywnego. Przez całe życie towarzyszą mi różne dziedziny sztuki (film, muzyka, malarstwo, teatr), które pozwalają postrzegać otaczający mnie świat wszystkimi odcieniami wrażliwości i rozwiniętej przez lata wyobraźni.

Opublikowano Bez kategorii, Historia, rodzina | Otagowano , , , , , | Skomentuj