Przykry koniec młyna
Jeszcze niecałe sto lat temu cała wiejska społeczność pracowała i mieszkała w Łuczywnie. Na wsi utrzymywano się głównie z samowystarczalnego rolnictwa, które charakteryzowało się tradycyjnym (ekstensywnym) gospodarowaniem. Dlatego ciężka i żmudna praca powodowała zaangażowanie wszystkich członków rodziny do wysiłku w gospodarstwie. Jednakże, jako że w centralnym punkcie miejscowości przy jeziorze Szkliniec znajdował się młyn parowy, to niemała liczba osób znalazła zatrudnienie właśnie w tym miejscu. Budynków zagospodarowanych pod teren młyna było sporo: 2-kondygnacyjny młyn parowy, motorownia, spichlerz, wozownia, pralnia oraz drewniana koksownia, dlatego do utrzymywania intensywności oraz trwałości wykonywanej pracy potrzebowano więcej robotników. Młyn, który jeszcze kilkadziesiąt lat temu tętnił życiem i był miejscem spotkań małej, acz zżytej społeczności, popadł w zapomnienie. Niestety, czasy swojej świetności ma już dawno za sobą. Co więcej, ten budynek nie istnieje już od blisko 30 lat, kiedy to został rozebrany latem 1992 roku z powodu niebezpieczeństw związanych z popadaniem w ruinę. Mieszkańcy uznali, że spadające cegły z pewnością odstraszały i zagrażały życiu bardziej niż było dotychczas, dlatego podjęto decyzję o zrównaniu budynku z powierzchni ziemi. I taki oto smutny koniec ceglanej budowli, która przez wiele lat pełniła ogromną rolę w rozwoju Łuczywna i poprawianiu standardu życia wszystkich mieszkańców.
Geneza
A jaka była jego geneza? Młyn parowy powstał w 1856 roku. Tę informację można było wyczytać z tabliczki, która znajdowała się nad wejściem do budynku. Został wybudowany prawdopodobnie przez Michała Walentowicza – właściciela licznych posiadłości ziemskich w Łuczywnie. Ożenek jego syna Józefa z Antoniną Olszewską pozwolił Michałowi rozszerzyć młyn o dodatkowe mury w 1875 roku. Ślub ten spełnił ogromne znaczenie w kwestii majątkowej, ponieważ część budowli znajdująca się po stronie rodziny Olszewskich, z której pochodziła żona Józefa, stała się własnością rodziny Walentowiczów. Tak oto młyn przechodził pokoleniami przez rodzinę Walentowiczów dbającą o ład i porządek wokół budynku. W roku 1910 odpowiedzialność za młyn (precyzyjnie określając był to młyn motorowy) przeszła na najstarszego syna Józefa, Franciszka Walentowicza, zatrudniający w tamtym czasie 3 robotników.
Tajemnicza kradzież i ucieczka do Ameryki
Z historią młyna wiąże się jedna interesująca historia. Otóż, niejaki Michał Krygier, szwagier Franciszka Walentowicza, a zarazem jeden z bogatszych mieszkańców wsi, pragnął wykupić młyn bądź stać się współwłaścicielem budynku. Na gwałt konieczna spora ilość gotówki została pożyczona od Żyda, od którego po opłaceniu i oddaniu użyczonej sumy pieniędzy otrzymał weksel potwierdzający spłacenie długu. Wiadome jest, że persony społeczności żydowskiej mają silny ciąg oraz zdolności do realizowania różnych interesów, dlatego doszło do tajemniczego porozumienia pomiędzy Franciszkiem Walentowiczem a właśnie Żydem. Walentowicz postanowił wykraść szwagrowi weksel. W ten sposób Krygier traci swoje potwierdzenie wekslowe i jest zmuszony zapłacić drugi raz. Pierwsza kwota za młyn trafiła w ręce Franciszka, a druga do Żyda. Młyn trafił pod własność Żyda, a z „zorganizowanych” pieniędzy Walentowicz wraz z grupą ochotników ze wsi wyjechali za chlebem do Ameryki, a konkretniej do Chicago w 1910 r.
Po II wojnie światowej zostało zatrudnionych 7 pracowników, którzy otrzymywali wynagrodzenie w markach polskich. Surowce wytwarzane za pomocą młyna, czyli zboże i mąka przeznaczano głównie na handel, gdzie były przewożone wozem do Łodzi.
Po opuszczeniu wsi przez Walentowicza w roku 1910 młyn krążył latami między różnymi właścicielami, w dalszym ciągu pełniąc swą jakże istotną rolę dla Łuczywna i jej mieszkańców.